Igrzyska Śmierci - Kosogłos. Byłem już w kinie, a Wy?

Trylogia może nie być trylogią. Igrzyska Śmierci są przykładem jak trzepać kasę zamiast z trzech, to z czterech filmów.



W zeszły piątek byliśmy z żoną w kinie na premierowym pokazie pierwszej z ostatniej części trylogii. Dziwne?
No, ale tak jest. Kosogłos, bo tak brzmi tytuł ostatniej części Igrzysk, zapowiadał się dobrze już po drugiej części (Igrzyska Śmierci: W Pierścieniu Ognia), a że film się dobrze oglądał na całym świecie, można przecież ostatnią część podzielić na dwie. W końcu to dwa razy większe dochody z biletów i reklam.



Nie będę Wam streszczał fabuły bo to bez sensu, ale napiszę dlaczego warto się na ten film wybrać do kina, mimo tego typowo marketingowego zabiegu producenta.

Pewnie część z Was widziała najgorzej zagrany w historii kina światowego film o wampirach – Zmierzch. Tak, ten z "boskim Edziem". Matko jedyna, gość, któremu na myśl o pocałunku chce się rzygać i aktorka jednej miny...

W przypadku Igrzysk od początku było inaczej. Film zrobiony z jajem i choć też nie oddaje wiernie książek, to sprawia, że na dwie godziny przenosimy się w inny świat, nie żałując czterech dych na bilety.


Ostatnia część przyniesie rozwiązanie sporu dystryktów z Kapitolem, a Kosogłos będzie symbolem rewolucji. Powstania ludu. W pierwszej części akcja toczy się od początku do samego końca, ale oczywiście nie dochodzi nawet do kulminacji. Film kończy się w ciekawym momencie, ale na całe szczęście nie w takim, że reżysera chciałoby się powiesić za jaja. Dobre zdjęcia i muzyka to kolejne mocne punkty, dla których warto pójść do kina. Z resztą do dzisiaj szukam motywu przewodniego ostatniej części Kosogłosa.

Jeżeli do dzisiaj nie przeczytaliście książki – zróbcie to. Jeżeli nie widzieliście filmu – idźcie do kina, bo warto. Jest to pierwszy film, gdzie z chęcią wydam kolejne złotówki na bilety, na następną część serii. 


SHARE
    Blogger Comment
    Facebook Comment

0 komentarze:

Prześlij komentarz